OSTATNIA KROWA
Kiedy biegałam rano w lipcowe poranki krowa już stała na pastwisku. Raz z jednej, raz z drugiej strony drogi. W ostatnie dni sierpnia, przemierzając moje standardowe biegowe szlaki, notorycznie mijam dziadunia z krową w połowie drogi. Nie wiem czy dziadunio ostatnio przysypia, czy starzeje się i męczy go poranne wstawanie, czy zwyczajnie trawa o poranku za zimna i za mokra dla krasuli, bo i w powietrzu czuć powoli jesień. Sky czasem szczeka, czasem ucieka, choć ostatnio jedynie odwraca głowę; nie wiem czy z przyzwyczajenia czy ze zdziwienia bo krowa wygląda jak jej wierna megakopia.
Ostatnia krowa we wsi, co najmniej jak UFO. Nawet psy w pierwszym odruchu uciekają przerażone. Czasem zaglądają na nią ciekawskie dzieciaki, bo krowa na pastwisku to jak miniwycieczka do ZOO.Dziadunio wciąż ten sam, w starej marynarce, zdartej kaszkietówce i bez zębów. Lekko kuśtykając wyprowadza krowę, po czym zawraca pod górkę to tego samego drewnianego domku, który pewnie pamięta i Niemców i Ruskich.
Jak wiele dziadunio musiał widzieć i jak wiele pamiętać? Czy przed wojną był już na tyle duży by oprowadzać własną krowę, i czy pasł ją obok podwórka dwóch małych żydowskich dziewczynek w czarnych warkoczach. Dziewczynki z mamusią i tatusiem Bródką mieszkały nieopodal przy rzece, gdzie życie wiedli szczęśliwe choć biedne, bo nie stać ich było na krowę. Czy bawili się razem? Czy dziadunio ciągnął je za warkocze jak inni chłopcy ze wsi? Czy przejeżdżała tędy czasem Pańska bryczka z Dworu, i czy dziaduniowa krowa nie wypasała po cichu Pańskich działek, bo to w końcu to rzut kamieniem od folwarku.
Czy wyprowadzając na łańcuszku prababkę krasuli słyszał żelazne ptaki z hukiem przelatujące nad głowami i czy krasula się ich nie bała, czy się nie urwała? Czy widzieli spacerując rano wjeżdżające szosą wielkie niemieckie czołgi? Czy zauważył przemierzające jego pastwisko wojsko rosyjskich dzieciaków z karabinami na sznurkach, których szczątki pozostały już z nami na zawsze rozsiane po okolicznych polach, łąkach i zagajnikach? Wreszcie czy partyzanci mu krasulę ukradli? Czy bandyci wyprowadzili ją w las i czy dziadunio z mamusią i dziadunia tatuniem płakali za nią i rozpaczali do czasu aż nie kupili podobnej. Zresztą jeśli kupili to pewnie za wódkę i od ruskich żołnierzy, bo któż inny byłby w czasie wojny w posiadaniu rzeczy i zwierząt najróżniejszych i wszelkiego pochodzenia.
Czy Dziadunio zauważył, że wojna się skończyła i czy widział towarzyszy wjeżdżających tą samą wiejską szosą , tylko tym razem od wschodu, witanych przez sołtysa kwiatami, i bimbrem?
Czy dziadunio widzi mnie, czy w ogóle się rozgląda? Kiedy mijamy się o poranku witamy się grzecznie „Dzień Dobry.” On z krową, ja z psem. Zakładam, że o ile przez lata Dziadunio prowadził krowę z obowiązku, żeby wykarmić malutkie dzieci i odstawić mleko do mleczarni, to teraz już bardziej z przyzwyczajenia i dla przyjemności. Więc jesteśmy sobie równi.
Dziadunio dla mnie jest jak relikt przeszłości, wspomnienie dzieciństwa. Ja dla niego zapewne jak jedna z wielu scenografii, które mijał po drodze na pastwisko. Po domostwie Bródków nad rzeką nie pozostał nawet ślad, tak jak po Dworze spalonym przez Niemców, i po tych pijanych ruskich żołnierzach, którzy tatusiowi dziadunia ukradli buty , ale później sprzedali krowę. Nie ma śladu po wielkich czołgach utopionych na okolicznych łąkach, i nie ma po towarzyszach wymierzających chłopom nowe działki.
Ale jest On, dziadunio i jego krasula. Dzień w dzień, rok w rok i każdego kolejnego pierwszego września idzie tą samą drogą, na to samo pole, otoczone polnymi kwiatami, zapachem jesiennych bruzd czekających na orkę i śpiewem ptaków.
Idzie na to samo pole, z tą samą choć już kolejną krową.
A potem zawraca pod górkę, do tego samego drewnianego domku.
I to jest właśnie zwycięstwo.
30.08.2018 Dama na Wsi