Zamach
30-ego sierpnia w piękny letni poranek nic nie wskazywało na to, że przygotowuję zamach na własne dziecko. Nic, oprócz faktu, że mój niesamowicie spostrzegawczy i megainteligentny mąż był dzisiaj w domu. Mogłam więc z góry założyć, iż zpewnością zostaną mi wkrótce wytknięte rażące niedociągnięcia w opiece nad dziećmi ale, że aż zamach ? Znacie to ? Z pewnością…
Zaczęłam dzień jak co dzień ubierając, karmiąc i zabawiając moje wesołe trio, a na końcu siebie.
Czyli po jakichś dwóch godzinach byłam wreszcie w stanie umyć zęby i twarz, po kolejnej godzinie przeczesać włosy, a gdzieś koło południa znalazł się i czas na poranną kawę. Mój ukochany również rozpoczął dzień jak codzień, pijąc poranną kawę o poranku, czytając wiadomości na internecie i wydając średnio co minutę niezbędne komendy logistyczne typu: ” Zrób im piciu”, „Wytrzyj jej buzię” , „Daj jeść psu”; tudzież pomagając uspokoić zniecierpliwione dzieci: ” Mamusia zaraz wam zrobi śniadanie”, „Mamusia zaraz przyniesie”, etc…
Czyli dzień zaczął się jak najbardziej normalnie. Biorąc pod uwagę, że byłam w wyjątkowo dobrym chumorze i nie doszło jeszcze między nami do żadnej scysji ten dzień zapowiadał się wręcz wspaniale. Wtedy właśnie podkusiło mnie , żeby iśc z dziećmi na spacer.Och gdybym tylko wiedziala to co teraz wiem.. Kiedy wreszcie poubierałam i zaopatrzyłam w niezbędne gadżety całe towarzystwo ( co zajęło mniej więcej godzinę) wytaszczyłyśmy się z wóżkiem i psem na przyciasnej smyczy na chodnik. Tocząc się powoli zwartą kolumną z punktem odniesienia wózek zachaczyłyśmy o wiejski sklepik typu ‚mydło i powidło’. Ponieważ minął już kwadrans od naszego wyjścia z domu usłyszałam dobijający się z dna wózka znajomy dżwięk. „Co, już dzwoni?” porozumiewawczym tonem zapytała sprzedawczyni. I ona i ja, matki i żony, wiedziałyśmy ile czasu mężczyzna jest w stanie wytrzymać w domu sam i jak dziwny wydaje mu się fakt, iż kobieta też może czasem z niego wyjść. „Gdzie jesteście? Przecież szambo przyjedzie a ja muszę jechać do…” i tu wyśpiewana została litania rozmaitych super ważnych rzeczy do załatwienia, których nie jestem nawet w stanie powtórzyć. Sami rozumiecie, kobieta tego nie ogarnie. Więc cóż,do czterech odlicz, a właściwie do pięciu wliczając psa i w tył zwrot!
W drodze powrotnej było znośnie do czasu kiedy średnia córka wgramoliła mi sie ze zmęczenia na ręce. Ale i tu dawałyśmy radę. Mała spała mi na jednym ramieniu, drugą ręką pchałam wózek z maluchem i zakupowami, trzecią ręką, gdybym ją miała, trzymałabym trzecią córkę…
W tejże jednak sytuacji najstarsza pociecha trzymała się po prostu wózka i biegającego we wszystich kierunkach psa. Tym sposobem, robiąc odpoczynek średnio co dwa, najdalej trzy metry, w błyskawicznym tempie zbliżałyśmy się do domostwa. Wreszcie wybawienie, dom ! Julka i pies dobiegli pierwsi. Ja, ledwo zipiąc, z obolałymi rękoma, położyłam Helenkę na leżaku i wróciłam po wózek. Maluszek słodko spał. Ponieważ nie dałam rady wtargać wózka z dzieckiem po schodach na górę sama ( dziwne co nie), postawiłam wózek na klatce i zostawiłam otwarte drzwi, tak aby małego słyszeć. Dodam, iż mieszkamy w zwykłym wiejskim domu gdzie w zasadzie oprócz listonosza i mojej mamy raczej nikt nie zagląda. Odparłam więc w myślach hipotetyczne zarzuty mojego męża, że dziecko może ktoś porwać. Jakże go nie doceniłam…
No i cóż, siedzimy sobie słodko z dziewczynami, one malują,lepią z plasteliny, ja też się relaksuję, czytaj „sprzątam kuchnię”. Nagle szczekanie kruszka i wiem,że zbliża się on… Dorwała mnie na chwilę niewinna ciekawość , co znowu będzie nie tak, ale wydawało się, że przecież wszystko jest w najlepszym porządku. Nagle znajomy wściekły ton:
„Jak mogłaś tak zostawić dziecko, skazałaś go na śmierć ! Ty jesteś chyba nienormalna!’
Dłuższą chwilę zajęło mi zdziwienie, a jeszcze dłuższą próba zrozumienia o co wogóle chodzi…
No cóż, nieoceniona wnikliwość i inteligencja mojego męża… Co my byśmy bez niego zrobiły.
Otóż pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy to możliwość samoczynnego rozchuśtania się wózka i zjechania z oddalonych schodów. Mówię samoczynnego, ze względu na fakt, iż mały głeboko spał, a nawet gdyby nie spał to nie ma aż tyle siły by ‚rozchuśtać’ i przesunąc wózek.
Zresztą w przypadku tego pojazdu nawet mi sprawia trudnąć przepchanie go w jakąkolwiek stronę tudzież ruszenie z miejsca. Tego jednak nie mogłam małżonkowi powiedzieć, gdyż to on zakupił ten model.
W przypadku gdyby nasz maluch jakimś cudem uniknął tego nieszczęścia czekała go jeszcze tragiczniejsza przyszłość. Miał on wyplątać się z szelek wózka, wstać i pojść w kierunku schodów, po czym się z nich stoczyć. To wymagałoby jednak od Kubusia o wiele większej sprawności fizycznej, niż na chwilę obecną posiada, włacznie z umiejętnością chodzenia. Tego jednak mój małżonek ma prawo nie wiedzieć. W końcu aż tak dokładnie mu się nie przygląda…
Miał być taki piękny i wyjątkowy dzień, a wyszło jak zawsze.
Swoją drogą, może Antoś Macierewicz ma jakieś wolne etaty? Mój mąż zdecydowanie ma wszelkie niezbędne kwalifikacje.