EPIZOD 6 – IRISH Z PARK AVENUE cd.
Irish z Park Avenue cd.
Kilkadziesiąt lat wstecz Ryan O’Connor co wieczór wracał piechotą z zakładu do małego ciasnego pokoiku z kuchnią na irlandzkim jeszcze Greenpoincie. Nie jadał tam włoskich spaghetti ale irlandzki pudding i czipsy, choć po kilkunastu godzinach spędzonych przy taśmie fabrycznej, pewnie zjadłby nawet i to włoskie gówno. Zanim Ryan Senior na dobre opuścił zielona Irlandię latami klepał biedę z żoną i piątką dzieciaków na przedmieściach Dublina, dorabiając jedynie na sporadycznych połowach tudzież przynajmując się za parobka w okolicznych wsiach. Częściej był głodny niż najedzony, pijany niż trzeźwy, i częściej padało niż świeciło słońce, więc nie szczególnie wesoło żyło się rodzinie O’Connor przy Smithfield Market. Większe dzieciaki chwytały się, jakiej by nie było roboty, a żona, co mogła to zwoziła od ojca ze wsi, choć to wszystko i tak było za mało. Codzienna zupa kartoflanka i od święta pudding, blaszana miska do mycia i wieczna wilgoć w czynszowej kamienicy zrobiły swoje, i nieuchronnie nadchodził dzień pożegnania z zieloną Irlandią. Pewnego lipcowego wtorku on i ona odpłynęli na wielkim statku do wielkiego ponoć lepszego świata. Kolektywnie we dwoje ,bo dla dzieci już nie starczyło na bilety, za chlebem, za Pizza, Budweiserem, Coca Colą i za wielkim amerykańskim mitem.
Niecałe pięć lat później trójka nowych, już amerykańskich, choć ciągle rudych i piegowatych dzieci, plątała się po pseudo nowym mieszkaniu państwa O’Connor. Za mała i za ciasna klitka; za gorąca latem, za zimna zimą składała się z pokoju z kuchnią i małej komórki, która w przyszłości miała spełniać rolę łazienki. Choć w domu O’Connorów bywało ciągle chłodno, i zdarzało się, że brakowało gotówki pod koniec miesiąca, to na obiad zdecydowanie częściej jadano pudding, i zdecydowanie zawsze wystarczało na Guinessa, więc choć nie było dobrze to i nie było źle. Wszystkie dzieci chodziły do publicznej szkoły osiedlowej, a Ryan Senior powoli konstruował plany jak i z tamtej piątki, która została w Dublinie, po jednym dzieciaku ściągnąć, bo roboty w fabryce nie brakowało. Przyuczyłoby się fachu, a potem to już jakoś poleci, bo chłopaki jak ojciec obrotne, każdej roboty się złapią a jak się da to to i owo podwędzą. Każdego wieczoru Ryan przychodził z fabryki, a właściwie z pubu, który obowiązkowo odwiedzał z kumplami po pracy i siadał na stołku pod piecem kiedy żona szykowała kolację. Przed podaniem do stołu myła mu jeszcze plecy nad blaszaną miednicą, tak jak robiła to z młodszymi dziećmi, po czym wycierała go do sucha grubym bawełnianym ręcznikiem. W tych właśnie krótkich momentach, jedynych w ciągu dnia, on zwykł patrzeć na nią znad blaszanej miednicy, i chociaż nic szczególnego nie przychodziło mu wtedy na myśl, to wiedział że oto ma przed sobą kobietę, która trwała przy nim zawsze, która urodziła mu siedmioro dzieci, i która co wieczór będzie mu myć plecy i podawać kolacje, niezależnie od tego jak bardzo będzie pijany.
Współczesny Ryan O’Connor Junior prawie każdego wieczoru zabiera piękną paranarzeczoną na kolację, lub przynajmniej drogiego drinka do jednego z okolicznych barów. Potem patrzą sobie głęboko w oczy i wymieniają pocałunki tak, aby każdy mógł zauważyć promieniujące szczęście, idealną Barbie i idealnego Kena w wersji, która dopiero nadejdzie. Tak, aby wszyscy dookoła dostrzegli jak bardzo ten irlandzki chłopiec jest szczęśliwy i ile ma szczęścia, tak żeby wszyscy mu to wielokrotnie powtarzali…, i tak żeby sam w końcu w to uwierzył…
Kolejnego z kolejnych wspaniałych nowojorskich wieczorów Ryan i Tina wyszli ze swojego nienagannego apartamentu na 55 ulicę w poszukiwaniu przytulnej knajpki na bardzo specjalna kolację. Oto minęły już cztery miesiące odkąd tej idealnej parze dane było przeżyć pierwsze nienagannie wspaniałe chwile w nienagannym otoczeniu w jednej z równie nienagannych restauracji.
Pizzeria na 55 ulicy – Akcja
Po wyśmienitej (jakże by inaczej) porcji najlepszego nowojorskiego spaghetti Ryan proponuje oblać rocznicę butelką dobrego wina. Wybór wina stanowi zawsze pewnego rodzaju problem dla chłopaka z robotniczej dzielnicy, i z tego też powodu biblioteczka Ryana stanowi swoiste vademecum konesera amatora pełne kolorowych i obszernych aczkolwiek nie przeczytanych jeszcze poradników. Przez lata biznesowych spotkań i służbowych tet’ a ‘te Ryan wyrobił sobie jednak pewną taktykę, którą można streścić w jednym zdaniu: „zapytaj gościa, a jeżeli ten nie ma zdania wybierz drugie od końca listy”. Taktyka ta o tyle zdawała egzamin, że albo gość dzierżył brzemię odpowiedzialności za niewłaściwy wybór, albo miało się gwarancję, że wybierze się coś w miarę mieszczącego się w standardach. Wybór ostatniego z listy, a co za tym idzie najdroższego, wina wskazywałby na kompletnego amatora snoba sugerującego się ceną jako nośnikiem informacji, dlatego Ryan nigdy nie prosił o najdroższą pozycję, nawet gdy to samo wino zamawiał dzień wcześniej w innej knajpie. Tym razem wybór padł na jakieś całkiem znośne Pinot Nor. Tina wydawała się zachwycona, zresztą Tina wydawała się zachwycona przez 24 godziny na dobę, a i wino całkiem niczego sobie, nawet jak na ziemniaczane podniebienie Irisha. Życie jak co dzień układało się zgodnie z planem.
Tina szczebiotała coś, w sobie tylko zrozumiałym języku, na temat najnowszego castingu na parabrodwayowskiej scenie i ostro gestykulowała śnieżnobiałymi dłońmi podczas gdy Ryan układał w głowie budżet na następny tydzień nie mogąc jednocześnie doczekać się końca tej nieszczęsnej butelki Pinot, co umożliwiłoby mu zamówienie o wiele bardziej szczęsnego kufla porządnej Lager. Ludzie nonstop przewijali się przy barze i krzyczeli do siebie w dziesiątkach niezrozumiałych dialektów. Kelnerka wywaliła tacę pełną brudnych szklanek i talerzyków, których brzęk spokojnie wtopił się w zgiełk miasta. Tina nadal gaworzyła śpiewnym głosikiem na temat, który już dawno się Ryanowi zagubił, meksykanin sprzątał podłogę i zamiatał potłuczone szkło, a barmanka przyniosła wiaderko z lodem. Krucha blondynka z trudem postawiła wiadro na barze, po czym z charakterystycznym grymasem na twarzy wsypała lód do pojemnika. W międzyczasie krzyknęła cos ni to po hiszpańsku ni po angielsku do zaprzątniętego potłuczonymi talerzykami meksykanina, że to fuck…… nie jej obowiązek fuck…przynosić lód i jeszcze kilka słów na f…dla dodania powagi sytuacji. Po wygłoszeniu tego dość dźwięcznego monologu przetarła dłonią pot z czoła i nalała do szklanki kolejne piwo. Ryan nie słyszał już ani Tiny, ani meksykanina krzątającego się z potłuczonym szkłem, ani nawet siebie samego, bo on już nie był w knajpie na 55, on już nawet nie był na Manhattanie… przez ten krótki ułamek sekundy Ryan był znowu w domu….W domu, w którym młodsza siostra łapała karaluchy i odsprzedawała je młodszym dzieciakom, w domu, w którym ojciec nigdy nie bywał trzeźwy, i w domu, w którym ostatni raz zobaczył swoja babcię, stawiającą ciężką balię z praniem, kiedy ostatni raz widział jej zmęczoną, delikatną lecz oszpeconą życiem twarz, i kiedy czekał aż naleje mu talerz zupy…. I Czekał dalej, tutaj …w knajpie przy 55 ulicy.
– Jakie macie zupy?
Zniecierpliwiona Natasza nie lubiła kiedy klienci zamawiali jedzenie przy barze. Siedzieli potem o wiele za długo, choć wcale więcej nie pili, a i tipy nie były rewelacyjne.
– Minestroni, i pasta fagioli
– a co to to takiego ta pasta fagioli?
zapytał Ryan ciągle mając nadzieję, że może to jest właśnie babcina kartoflanka
– fasolowa
– no to proszę Minestroni
Zupa nadeszła po piętnastu minutach, podczas których Ryan nieustannie obserwował dziewczynę. Zauważył, że nosi tanie ciuchy, że cera poszarzała jej zapewne od papierosowego dymu i późnych godzin pracy, że dookoła jasnoniebieskich oczu pojawiły się już pierwsze zmarszczki. Nie można było powiedzieć czy ta kobieta była piękna czy przeciętna, aczkolwiek z pewnością wyglądałaby niewiele gorzej od Tiny gdyby tylko częściej zaglądała do kosmetyczki i przeszła parę zabiegów poprawy sylwetki. Ale wtedy nie stała by już pewnie za barem na 55 i nie podawałaby Rynnowi zupy….
Pół godziny później skończyła się minestroni, Pinot Nor, dwa Guinessy i wysublimoway babski drink, który Tina sączyła podczas swego monologu. Kelnerzy delikatnie wypraszali ostatnich klientów a barmanka podliczała kasę wyraźnie dając do zrozumienia, że nikomu już nic dzisiaj nie sprzeda. Ryan uregulował rachunek, i pocałował w policzek dziewczynę.
– Będziemy się zbierać, dzięki za miły wieczór.
Natasza nie miała pojęcia co takiego miłego było w jej obsłudze tego wieczoru, tym bardziej, że nie zamieniła z tą zauroczona sobą para nawet jednego słowa, oprócz kwestii pasty fagioli
– Jak ci na imię? Przyjdziemy tu jeszcze.
Natasza nie wiedziała tez, że Ryan zobaczył w niej kobietę, która codziennie poda mu talerz zupy, niezależnie od tego jak bardzo będzie już pijany…