EPIZOD 4 – DZIEŃ DOBRY NATASZKA
DZIEŃ DOBRY NATASZKA
– Mogę dziś u ciebie nocować?
– Tak
Udzielenie prostej odpowiedzi za każdym razem oznacza podjęcie uświadamianego bądź nieuświadamianego wyboru. Wybór tamtej nocy był wyborem nie tylko na te kilka godzin ale na co najmniej kilka następnych miesięcy. Czy dokonując tak szybkiej decyzji można dokonać rachunku zysków i strat? Czym kieruje się człowiek mówiąc tak i mówiąc nie? Weźmy za przykład takiego Tomaszka, mógłby już dawno wrócić na Białoruś a woli mieszkać tutaj harując na budowie po pięć dolarów za godzinę. Tam mógłby wykładać na uniwersytecie, tutaj pomiata nim podchmielony majster. Dlaczego tak a nie inaczej, dlaczego tak a dlaczego nie, to wie nie tylko on, ale całe miliony imigrantów, których Natasza spotyka codziennie a ulicach, w barach, na stacji metra. A teraz on Tomaszek pyta się jej Nataszki czy zechciałaby spędzić z nim noc. Chociaż nie byli w żadnej drogiej restauracji, a on nie kupił jej perfum, ani tym bardziej sukienki od Gucciego to ona jednak odpowiada „tak”.
A co na to rachunek zysków i strat? Dziewczyna być może nie nauczyła się jeszcze, że aby coś zyskać należy coś stracić, że w naturze panuje odwieczny bilans, który zawsze się upomni o swoje. Tomaszek był tak różny od jej dotychczasowych mężczyzn, tak nienaturalnie normalny i przewidywalny, bardziej jak brat niż jak kochanek. Jego dobrotliwa zawadiacka i swojska twarz, nieodłączne adidasy, kaszkietówka i papieros zdawały się dawać jej do zrozumienia dobre bo nasze. Wydawało się, że nie ma tam nic co mogłoby Nataszę zaskoczyć a jest wszystko co za sobą zostawiła.
Przyglądając się tej parze widziałam coś więcej niż tylko młodych zapatrzonych w siebie ludzi. Widziałam młodych starych ludzi łapiących się ostatniej deski ratunku, uczepionych siebie nawzajem jak tonący chwyta się brzytwy, nie wiedząc jeszcze ile przyjdzie mu utoczyć krwi w zamian za ratunek. Jakże byli uroczy, przytuleni do siebie na czerwonej plastykowej ławce pociągu F, niebieskookie, złotowłose dzieci wschodu. Tak jakby zupełnie zapomnieli że siedzą na ławce brudnego pociągu, ze choć lipiec to tu nie dociera słońce, a w domu nie czeka na nich zupa do odgrzania. Tak jakby spotkali się zupełnie gdzieś indziej, tam gdzie mały domek dziadka pszczelarza, chłopaki sączą na łące wino, a dziewczyny malują się niby przypadkiem, tam by się właśnie spotkali w pachnącej upalnym słońcem trawie. Po kilku takich wieczorach lipcowych zachciałoby się planów, lepszego świata, wyjazd, ucieczka… i tak bym ich tutaj znowu odnalazła na tej ławce czerwonej w pociągu F, choć może mniej w siebie nawzajem, a bardziej w siebie samych wpatrzonych.
Nataszka wstała pierwsza, widać, że z przyzwyczajenia stanęła po właściwej stronie wagonu czekając na otwierające się drzwi. Tomaszek podążył za nią nieco chwiejnym choć zdecydowanym krokiem i tak uniknęli mi z pola widzenia na stacji Avenue P.Powietrze rześkie tej nocy otwierało znużone oczy. Nie zamierzali palić świec, oglądać telewizji, ani pić czerwonego wina przed snem, bo przecież rano trzeba wstać do pracy. Nie zdążyli nawet porozmawiać, ani się zastanowić ani zasiać wątpliwości, ani zasnąć, ani się obudzić, kiedy ponownie zaświeciło niemiłosierne lipcowe słońce.
– Co zrobić ci na śniadanie?
– Nie jadam śniadań, muszę już iść…
Było koło szóstej gdy za Tomaszkiem zamknęły się drzwi a Natasza wróciła do łóżka. Nie pytała się, czy zadzwoni, bo wiedziała, że zadzwoni. Takie rzeczy zawsze się wie.
O dziewiątej włączyła toster i wodę na czaj, pół godziny później brała prysznic w wilgotnej łazience. Myślała o tym co stało się ostatniej nocy i o tym czemu Jerry nigdy do niej nie dzwoni, gdy ona go potrzebuje. Gdyby zadzwonił choć raz, gdyby zapytał o nową prace, o samopoczucie, o kolor morelowy, o tiramisu, albo o cholerne cokolwiek, to wczoraj nic by się nie wydarzyło, tak jak i nie wydarzy się jutro, o ile on oczywiście zadzwoni i zapyta o to cholerne cokolwiek…
Godzinę później Natasza siedziała już w pociągu F, tym samym choć nie tym samym i próbowała podejrzeć słońce od nierażącej strony. Czy próbowaliście kiedyś podejrzeć słońce? Niemożliwe prawda, chyba że założy się przyciemnione okulary. To takie paradoksalne, słońce które dociera do każdego zakątka ziemi, jest dla nas właściwie totalnie niewidoczne, musimy uciekać się do rozmaitych sztuczek aby przyjrzeć się czemuś co jest podstawą bytu i cywilizacji. Zapewne zawsze najtrudniej jest przyjrzeć się temu co najbardziej widoczne i oczywiste. Ortodoksyjna Żydówka i unitka stoją naprzeciwko siebie po przeciwnych stronach wagonu. Jedna w długiej zakrywającej kostki spódnicy i charakterystycznej dobrze ułożonej peruce, druga kobieta ukrywa nawet swoją twarz. Ile jeszcze razy wzejdzie i zajdzie słońce zanim położą się na plaży, popluskają w falach oceanu i wyjdą wieczorem na piwo?
Półtorej godziny później Natasza kroi cytryny i limonki, uzupełnia lód, czyści szklanki i sprawdzała beczki po piwie. Dzisiaj znowu będzie nalewać colę, sok pomarańczowy i zimne piwo, wdzięczyć się do podstarzałych klientów i spoglądać przez szybę na ruchliwą ulicę pełną szczęśliwych ludzi o szczęśliwej godzinie. Jan przyszedł z samego południa i jak zwykle poprosił o kieliszek Cabernet. Trudno powiedzieć, czy miało dla niego większe znaczenie wino, które pije, czy to, że może usiąść w towarzystwie młodej dziewczyny i poczuć się jak podstarzały amerykański playboy. Jan nie był amerykańskim playboyem, był imigrantem rosyjskim, bez kilku zębów ale za to z nieodłącznym szmacianym kapeluszem i zwiniętym w rulon płótnem. Taki ot artysta malarz z odzysku. Nie wiadomo czy obraz, który nosił był ciągle ten sam, czy codziennie inny, bo nigdy go nie pokazywał, tak jak nie wiadomo czy Jan naprawdę malował, czy tylko tak sobie i innym wmawiał, wiadomo było tylko, że pracuje w pobliskiej galerii. Kieliszek Cabernet, a bywało, że i Chiraz, były jak poranna kawa, czy lektura dziennika, dawały mu chwilę refleksji na początek dnia. Chwilę refleksji może nad tym „co ja robię tu?”, a może nad tym co namalować, lub raczej jak spędzić kolejny dzień? Niezależnie od przyczyny zjawiał się tu codziennie, a Natasza codziennie podawała kieliszek czerwonego wina, i zbierała swój pierwszy napiwek..
Stanie za barem było nie tylko pracą, stanie za barem było sposobem na życie. Współczesny barman powinien w zasadzie posiadać dyplom z psychoanalizy już po półrocznym stażu, bowiem zawód jego nie polega na podawaniu drinków, ale na leczeniu duszy. Natasza wiedziała więcej o mentalności, radościach i kłopotach współczesnych amerykanów, niż niejeden wzięty socjolog, ale wiedzę ta mogła zachować wyłącznie dla siebie. Zresztą niepozorna dziewuszka z Ukraińskiej wioski nie uznałaby tej wiedzy za szczególnie wartościową, bo ani chleba z tego upiec nie można ani wódki się za to napić, po co więc takie bajki komukolwiek powtarzać ?
17.01.2017 Dama na Wsi