EPIZOD 8 – CZY ONA TO JA
Natasza schowała wizytówkę do kieszeni. Nie wyrzuciła jej od razu do starego kosza pod drewnianym barem, który prawdopodobnie mieścił w sobie już niejedno papierowe ID, lecz postanowiła zatrzymać ten niepozorny świstek przy sobie. Mimo, że brzydziło ją typowo samcze zachowanie Ryana i jego nazbyt przejrzyste zamiary, to jednak upchnęła gdzieś w swoim ciasnym światku jego papierową tożsamość. Ktoś kto ma napisane „marketing manager” może się jeszcze kiedyś komuś przydać i Natasza dawno się nauczyła, że takich wizytówek wyrzucać nie należy. Jednakże przez krótką chwilę kiedy miała czas się zastanowić nad całym tym banalnym incydentem, pobieżnie go zanalizować i dorobić zdawkową filozofię, w tej ulotnej chwili przed podaniem kolejnego drinka, poczuła się upokorzona, zdegustowana i smutna. Upokorzona, bo ktoś po raz kolejny potraktował ją jak średniej klasy panią do towarzystwa tylko dlatego, że mówi z akcentem i stoi za barem; zdegustowana gdyż przypomniała sobie ufne niemowlęce wręcz stalowoniebieskie oczy Tiny, czułe pocałunki, Pinot Noir i całą nieskazitelna otoczkę wokół tych dwojga, a wreszcie smutna bo po raz kolejny jej osobiście wyselekcjonowany ideał sięgnął bruku.
Natasza nie potrafiła zrozumieć czego może od niej chcieć dobrze ustawiony młody Yuppi, który u boku ma chodzącą reklamę wszystkiego co piękne i kobiece, sportowy wóz i warte miliony mieszkanie za rogiem. Jeśli szukał seksu mógł udać się przecież do bardziej wykwalifikowanych i atrakcyjnych bywalczyń hotelowych lobby, jeśli chwili rozmowy, to czemu nie znalazł kogoś kto lepiej włada angielskim? Natasza nie rozumiała, że Ryan, choć sam jeszcze o tym nie wie , szuka w niej samego siebie. Zdając sobie z tego sprawę bądź nie, Ryan patrzył na barmankę tak jak jego irlandzki dziadek patrzyłby na swoją udręczoną upałem i długimi godzinami pracy kobietę; widział w jej oczach ten sam ból, zmęczenie i tęsknotę. Zamawiając drinka zamawiał tak naprawdę zupę ziemniaczaną, którą ona przyrządzała mu z matczyną troską i miłością, on natomiast zbyt zmęczony aby podnieść wzrok po godzinach spędzonych przy fabrycznej taśmie odnajdywał w tej zupie zapach i smak zielonej ojczyzny. Tyle tylko, że teraz zupa smakowała whisky, a fabryka, w której pracował produkowała jedynie abstrakcyjne zera. Ryan zrozumiał, że patrząc na Rosjankę widzi to, czego nigdy nie zobaczy w lustrze, widzi to czego mu najbardziej brakuje, obraz własnej zagubionej tożsamości.
Kolejne dni spadały ze ścian jak kartki kalendarza, dziewczyna serwowała sody rozwrzeszczanym kelnerom, odkręcała kran z piwem i podawała shoty wódki niemal machinalnie. Nie myśląc o tym co i dla kogo, a jedynie zastanawiając się nad tym czemu Jerry nie zadzwonił? Nie zadzwonił do niej po raz kolejny zapewne dziesięciotysięczny a ona po raz kolejny starała się wynaleźć dla niego głupie choć prawdopodobnie brzmiące wytłumaczenie. Starała się sobie wmówić, że jest zbyt zajęty, że kładzie synka do łóżka, że zasnął w fotelu lub spotkało go coś niesamowicie nieprawdopodobnego i ordynarnie pokrzyżowało ich wspólne plany. Te nieprawdopodobne wyjaśnienia wydawały jej się tym bardziej realne im bardziej była zmęczona i im szybciej zbliżał się koniec zmiany.
– To kiedy wyjdziemy razem?
Ryan nie dawał tym razem za wygraną a jego iskrzący alkoholem wzrok i zabójcza pewność siebie w pewien sposób irytowały dziewczynę. Roześmiała się dwuznacznie, nie mając nawet siły zastanawiać się nad jakąkolwiek przekonywującą odpowiedzią
– Jestem dziś taka zmęczona, może innym razem
Godzinę przed końcem zmiany podawano kolację; gorące makarony i pachnące pizze, codziennie te same, napełniały głodne proletariackie żołądki. Niewybredne latynoskie żarty i przekleństwa, odgłosy dobiegające z sali, charakterystyczne jazzowe kawałki z tej samej płyty, tworzyły unikatową wokalną podkładkę. Wspólny rodzinny wręcz posiłek miał przypominać kolorowej zbieraninie ze wszystkich krańców współczesności kim są i kim nie będą. Roberto patrzył na nią tym samym ukradkowym spojrzeniem, które rzucał czasem zza stołu do pizzy, ze wspólnej damsko-męskiej przebieralni czy też wychodząc wieczorem po pracy. Spojrzeniem, które znała z brazylijskich telenoweli i łzawych melodramatów. Spojrzeniem, którego wolała nie widzieć.
– Hallo, To ja Natasza, Jerry czy mógłbyś do mnie zadzwonić jak tylko znajdziesz chwilę? U mnie wszystko w porządku, pozdrawiam.
Wychodziłyśmy zawsze o tej samej godzinie, taszcząc ze sobą grubsze portfele i wypełnione żołądki, mijałyśmy te same zakręty i te same kratki ściekowe, aby wreszcie stanąć na skrzyżowaniu przy 55 ulicy. Ona i ja czekałyśmy na zielone światło, na telefon, na uśmiech od nieznajomego i wreszcie na cud. Tej nocy żylaki doskwierały bardziej niż zazwyczaj, meandryczne sploty na łydce zdawały się przypominać, że po pierwsze w restauracjach nie pracują księżniczki, a po drugie trzeba wreszcie skombinować jakieś ubezpieczenie. Bezdomni dość wcześnie rozłożyli swoje kartony, a namolni turyści pochowali się w okolicznych barach. Natasza spoglądała na wystawy sklepowe pustym wzrokiem, jakby płynąc po powierzchni blichtru i powolnym krokiem zeszła do stacji.
Dama na Wsi, 17.02.2017