EPIZOD 18 – MUCHA DESPERATKA
Mucha leżała na brzegu wanny z rozciągniętymi odnóżami, w kałuży z wody i mydła.
Patrzyłam na nią gdy Natasza wycierała głowę ręcznikiem, wcierała balsam w ciało i czesała włosy. Patrzyłam na nią gdy Natasza zakładała bieliznę i wieszała ręcznik. Oto zdarzyła się mała wielka tragedia. Choć próbowałam wyłonić owada z wanny pełnej pływającego mydła i szamponu, i choć wydawało się że otrząsnęła skrzydełka, w kilka sekund później dokonała żywota. Dokładnie wtedy gdy Natasza spłukiwała włosy.
Próbowałam jeszcze odmuchać jej skrzydełka, takie amatorskie próby owadziej reanimacji, jednak na nic. Zdechła choć ją przecież uratowałam. Może czasem nie warto ratować? Zastanawiająca ta śmierć muchy wyłowionej z otchłani bezbrzeżnej kąpieli. Skoro jeszcze oddychała, to jak wiemy na przykładzie serialu „Słoneczny Patrol” powinna z tego wyjść z życiem. A może należy szukać przyczyny w składzie L’orealów, Swarckopów, i innych wysoce jakościowych specyfików higienicznych, ponoć z atestem…
Natasza wyszła do pokoju, a ja zastanawiałam się co zrobić z ciałem. Nie może tak przecież leżeć na brzegu wanny bez końca. Zawiniętą w papier toaletowy jak w całun denatkę postanowiła wynieść do kosza w kuchni, z nadzieją że zdążę o niej zapomnieć przed zrobieniem kolejnej herbaty. Śmierć muchy nie dawała mi jednak spokoju, a może to była mucha samobójczyni? W końcu nie wiedzieć czemu nagle wpadła tuż pod moje stopy. Taki owadzi kamikadze, który próbował cos zamanifestować. Tylko co? Żyła przecież w iście muszym raju. Ulice Nowego Miasta pokryte dzień w dzień stertą organicznych śmieci, trylionami pełzających robaczków i kwadrylionami mikroorganizmów rozkładających cuchnące resztki fastfoodów tudzież bardziej ekskluzywnych dań z knajpek na piątej alei, to przecież istny paradise dla muszych-żerców! Po co więc wpychać ten wścibski nos do małej zagrzybionej brooklyńskiej łazienki, gdzie sama chemia i klejące się pseudo-pachnące specyfiki mające zwyczaj sklejać skrzydełka i łapki co pomniejszych stworzonek. Pytam po co? Po co było uciekać ze śmierdzącej żarciem ulicy i chować się do homo-śmierdzącej łazienki? A może zbrzydł Ci, muszko łakomczuszko, ten iście konsumpcyjny styl życia, te chmary mucho-lotów w wielkim mieście, i to, że niczego Ci już nie brakuje?
Może właśnie poczucie braku stanowi o konsekwencji życia, nawet tego malutkiego. W końcu, kiedy sterty dóbr walają się pod nogami, czego jeszcze chcieć, o co walczyć? Może gdyby muszka była głodna pofrunęłaby do kuchni, wiedziona zapachem smażonych kotletów, a nie pod śmiercionośny wodospad (czytaj prysznic). Może…
Nie wiem nawet czego Ci muszko życzyć na nowej drodze życia nieżycia. Bo w raju już trochę pożyłaś i jak widać nie przypadło Ci to do gustu.
Nie będę Ci więc życzyć żebyś „miała” z, ale raczej „nie miała” . Jak i paradoksalnie nam wszystkim, współczesnym muchom, muchożercom i łowcom much. Bo notabene w Warszawie, w lubelskiej wsi, czy w Nowym Jorku, wszyscy dziś jedziemy na tym samym wózku. Oby nie za krótko.
19.02.2018 Dama na Wsi