Porodziny
Dzisiaj są moje czwarte porodziny. Tak, tak, dobrze zrozumiałyście, to już cztery lata odkąd przeżyłam swój pierwszy poród. Choć w zasadzie ten pierwszy raz to ja przeżyłam prawie czterdzieści lat temu tylko z nieco innej perspektywy…
Ponoć kobieta potrafi znieść pięćdziesiąt siedem jednostek bólowych podczas porodu i ponoć to mega dużo. No cóż, „potrafi znieść” to nieco przesadne okreslenie zwłaszcza, że ja wrzeszczałam na całe gardło ” dobijcie mnie!”.
Nie oszukujmy się, poród to rzeźnia. Jedyne adekwatne porównanie, które mi się nasuwa, to scena z Pana Wołodyjowskiego gdy Azję Tuhajbajowicza wbijano na pal i wierzcie mi, że nie ma w tym przesady. Z góry przepraszam przyszłe pierworódki, które tak jak niegdyś ja, myślą, że przyjście dziecka na świat to jak otwieranie się kwiatu lotosu. No cóż, gdyby wszystkie kwiaty tak się otwierały to z czystej floroempatii wypadałoby zaorać łąki.
Dziewczyny lepiej wiedzieć jak jest, zawsze można się miło rozczarować. Na przykład może zadziałać znieczulenie albo litościwy położnik zrobi cesarkę.
Mówią, że poród naturalny jest metafizyczny, i że to najpiękniejsze chwile naszego życia.
Nie wiadomo tylko kto tak właściwie mówi. Ten sprzed nóg, na którego właśnie siknęła fontanna krwi, czy ten z sprzed głowy, który wypycha dziecko łokciami. Perwersyjne dość to piękno.
Jest jednakże taka chwila, z którą nic się nie może równać. To moment kiedy dziecko wyślizguje się na świat i wtedy w jednym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiem różdżki, wszystko przestaje boleć.
Przypuszczam, że tak mogą się czuć tylko ludzie którzy właśnie wkroczyli do raju bądź narkomani na haju. Choć na chwilę obecną nie identyfikuję się z żadną z tych grup, więc na sto procent nie wiem.
Natura tak to sprytnie urządziła by ten idylliczny moment zbiegł się w czasie z pierwszym spojrzeniem na twarzyczkę malucha, no i tak od czterech lat jestem niezmiennie zakochana w moim bobasku.
Po drodze zresztą zdarzyły mi się jeszcze dwa porody, oba szczęśliwe, czytaj: „darła się wniebogłosy ale urodziła naturalnie, matka i dziecko w całości”.
Także jestem osobą oddolnie nieźle pokiereszowaną ale i dożywotnio potrójnie zakochaną.
Bez urazy ale niech się schowają znieczulenia zewnątrzoponowe, cesarki, i inne udogodnienia.
Nikt mi nie powie, że dla tej jednej, jedynej w swoim rodzaju chwili, nie było warto…