EPIZOD 11 – TOMASZEK
13:30 piata Avenue
Tomek zerknął na zegarek. Za wcześnie żeby się urwać z pracy, za późno żeby zasnąć w Central Parku. Odkąd wyrwał się wreszcie z budowy i dostał pracę, o której marzy połowa kumpli ciągle pchających taczki Tomek czuje się zobowiązany myśleć o sobie w kategoriach człowieka sukcesu, a ludzie sukcesu chodzą na lunche, olewają szefa i urywają się z pracy tak często jak tylko możliwe. Idąc za tym tokiem rozumowania rzadko zdarzało się, żeby Tomek wytrwał do przepisowej 15:00 i rzadko zdarzało się żeby odpuścił sobie godzinną drzemkę, choć dzisiaj mógł być właśnie jeden z tych pechowych dni. Dyspozytor zadzwonił żeby się pospieszył, bo czeka nowe zamówienie do zrealizowania. Na dworze jesienna plucha, dwóch gejów całuje się na piątej Avenue, a Tomek ma jeszcze półtorej godziny do odbębnienia przed wyjściem do domu, o ile domem można by było nazwać mały pokój z kuchni na polskim Greenpoincie – dzielnicy zielonej tylko z nazwy, niegdyś zamieszkanej przez irlandzkich robotników, i do dziś szpecącej Brooklyn industrialną architekturą.
Półtorej godziny później Tomek nie zamierzał jednak kierować się w stronę domu, domu do którego w zasadzie niewiele go ciągnęło. Natasza była tam albo nie była, ale już z pewnością nie było obiadu, uśmiechniętej Ani, Ani jej rzeczy, Ani jej zdjęć, Ani tysięcy par butów w przedpokoju, nierozpakowanych zakupów i w ogóle niczego co przypominałoby jeszcze, że kiedykolwiek tam mieszkała. Zaraz po jej wyprowadzce zniknęło wszystko co miałoby ją przypominać, rzeczy zapakowano w pudła i zniesiono do piwnicy, szafy wypełniono stertą nowych zupełnie z nią nie związanych gadżetów, i nawet wielki biały miś zdążył chyba zapomnieć do kogo niegdyś należał. Tomek przechodził nad tym rozstaniem powoli acz racjonalnie, racjonalnie również zmniejszał codzienną porcję drinków, zwiększał częstotliwość spotkań z kobietami, i słuchał radiowych audycji. Tomek nauczył się znowu żyć sam ze swoimi książkami, z nieodłączna butelką whisky i paczką papierosów, z robieniem zakupów potrzebnych i zupełnie zbędnych i z wielkim miastem. Znajomi czasem jeszcze pytali o Anię, a on z coraz większą łatwością odpowiadał, że nie wie co u niej. Coraz rzadziej próbował do niej dzwonić i sukcesywnie zwiększała się liczba minut w ciągu dnia kiedy był w stanie o niej nie myśleć. I kiedy życie zaczęło powoli wychodzić na prostą,… wtedy właśnie spotkał Nataszę.
Z Nataszą to już zupełnie inna historia. Wspomnienie jej dźwięcznego śmiechu (a czy ona się w ogóle śmiała ?) nie wywoływało bezwolnych galaretowatych grymasów na jego twarzy, zdjęcia nie nosił w portfelu, nie oglądali razem seriali. Natasza była bardziej jak lekarstwo, jak syrop na kaszel. Kiedy dopadnie cię kaszel, to łykasz słodki czerwony syrop i kaszel mija, tyle, że Natasza była właściwie takim antidotum na Anię, a raczej na postAniowską wegetację. Nie zajmowała jakiegoś szczególnie istotnego miejsca w życiu Tomka, ale na wszelki wypadek warto ją było mieś pod ręką. Sama świadomość jej obecności w zupełności gwarantowała pewien psychiczny komfort i poczucie że „wszystko jest w najlepszym porządku”. ???? Dlatego właśnie Tomkowi nie zawsze spieszyło się do domu, a gdy czuł się zupełnie dobrze to wolał chodzić na zakupy do odlotowych centrów gdzie kupował książki, rękawiczki, prezenty których nigdy nikomu nie dawał, tony zbędnych gadżetów, które zamierzał sprzedać, wszystko i nic żeby tylko zabić czas. Kiedy wracał do domu około 17-ej Nataszy od dawna nie było w mieszkaniu więc mógł spokojnie rozłożyć komputer, pogadać ze znajomymi i zagrać w nieśmiertelną cywilizację. Czyli generalnie mógł robić wszystko co niczemu nie służyło, ale co podtrzymywało go w swoistym letargu, który nie zmuszał do zastanawiania się nad niczym ani nikim, który pozwalał być a nie myśleć, być a nie czuć, być a nie pamiętać. Bo Tomek wolał nie pamiętać, o Ani, ale też o mamie, o psie, o tym, że jest imigrantem z samego założenia głupszym od o wiele mniej wykształconych amerykanów, i o tym że w zasadzie to nie wie co dalej. Im bardziej starał się nie myśleć tym bardzie rosła sterta petów przy łóżku i tym szybciej znikała zawartość butelki. Czasem przychodziły znajome, bo Tomek nie miał w zasadzie przyjaciół, jak każdy w tym mieście, miał za to roześmiane i rozgaworzone znajome. Dziewczyny, które chciały wiedzieć wszystko, miały dobre rady na każdą okazję i parały się głównie szukaniem amerykańskich mężów. Takie właśnie znajome wyciągały Tomaszka z postAniowskiego doła, bacznie obserwowały sublokatorkę Nataszę i wciągały go w serię osiedlowych plotek, a on odwdzięczał im się morzem drinków i męskim punktem widzenia.
Tomaszek nie wiedział czy je lubiał czy nie lubiał, w zasadzie jego świat był kompletnie zamknięty na wszelkie sympatie bądź animozje, ograniczony gdzieś na poziomie prenatalnym, tak żeby nic więcej nie zdołało się tam wedrzeć i zadać ból, który tym razem mógłby być nie do zniesienia. Czasem sam zastanawiał się czy jest jeszcze w stanie poczuć cokolwiek głębszego niż powierzchowna radość, lub udawany smutek. Ostatnim bastionem jego dawnego „ja”, chłopięcej ufności, wulkanu nieokiełznanego uczucia był seks. Może dlatego Tomaszek wolał nie sypiać z Nataszą zbyt często i sukcesywnie toczył walkę z własną fizjologią, co zresztą przychodziło mu dość łatwo, gdyż harmonogramy pracy nie zmuszały ich do zbyt częstych kontaktów.
06.04.2017 Dama na Wsi