EPIDEMIA SAMOTNYCH KOBIET
-Ty wiesz ile teraz jest samotnych kobiet? Tylko u nas w bloku chyba z pięć !
To traumatyczne spostrzeżenie mojej cioci zmusiło mnie do głębszej refleksji na temat zjawiska. Zresztą sama powyższa uwaga ze strony ciotuni nie była rzucona ot tak mimochodem, ale mocno nacechowana przerażeniem, zdziwieniem i niedowierzaniem. No bo jakżeż to! Aż pięć samotnych kobiet w jednym bloku! I nie daj Boże rozwódek! To dopiero…
Nasuwa się oczywiste pytanie:
– A czy to, nie daj Boże, zaraźliwe?
Nie miałam jednak odwagi go zadać, więc zapadła niewygodna chwila ciszy. Właściwie to była sekunda, bo ciocia do osób małomównych nie należy więc nie trwało długo zanim brnęła dalej aż do wizji biednych zagubionych i wrażliwych mężczyzn ( tu czytaj mój kuzyn), którzy niechybnie będą, przez te do wszystkiego zdolne samotne kobiety, przechwyceni i wykorzystani.
Ponownie nastał moment niewygodnej konsternacji, podczas którego robiłam wszystko żeby nie wybuchnąć śmiechem, choć kąciki moich ust wyrywały się z ryzów i niechybnie zdradzały moje niecne zamiary. Żeby nie zacząć się spazmatycznie chichrać i nie wprawić kochanej ciotuni w zakłopotanie wybąkałam coś w stylu:
– No wiesz ciociu, ale nie wszystkie kobiety są takie tolerancyjne..
– No to co, że trochę wypije. Przecież można w sobotę, niedzielę, święta. Wystarczy trochę ograniczyć i już! Przecież on ma złote serce.
No dokładnie, jakżeż ja nie wpadłam na to, że wystarczy ograniczyć ! Po cóż ja tego mojego biednego mężusia wyzywałam od alkoholików i co gorsza wysłałam na terapię pod kluczem skoro wystarczyło ograniczyć? I tak cud, że żadna samotna kobieta z okolicy mi go nie przechwyciła i nie uświadomiła tego robaczka o złotym sercu, że w sumie to dobry chłopak z niego jest, tylko że żonę ma nazbyt wymagającą.
Uff… udało mi się i jakoś żadna modliszka go nie złapała, a idąc tokiem myślenia mojej ciotuni było blisko…
I cieszyłaby się teraz jakaś młoda wdówka moim skarbem, a może nawet piwko by mu co wieczór kupowała… Byleby jedno, no chyba że sobota, albo święto…
Ta krótka anegdotyczna wymiana zdań dała unaoczniła mi jak różne są nasze wewnętrzne światy, tudzież w jak różnym, choć tym samym, świecie żyjemy. Chciałam odruchowo wyłożyć cioci kawę na ławę, że to nie tak, że te samotne kobiety nie czekają wcale na rycerza na białym koniu z piwem w ręku, bo po piwie się nie da jeździć konno, i że zapewne już niejednego takiego rycerza pogoniły tudzież pochowały. Chciałam jej też powiedzieć, że te kobiety nie są ‚samotne’ ale ‚same’ i zapewne w dużej części z wyboru a nie z konieczności. Chciałam ale szybko ostudziłam swoje zapędy. Bo po co?
Reguły, które działają w moim świecie, nie działają w świecie cioci, tam jest inna grawitacja. Coś co czyni szczęśliwą mnie, nie da szczęścia cioci, bo ona jest inną osobą. To co w moim świecie jest zielone – u cioci bure, co u mnie bure – u cioci różowe. I tak ma być, nikt z nas nie jest taki sam i nie będzie. Ciocia przeżyła siedem dekad w swoim specyficznym stylu i nie mnie pouczać ją czym jest życie.
Mi jest dane i zadane żyć po swojemu, w moim stylu i podążać za moimi zasadami.
Z pewnością nie jest moim zadaniem naprawianie świata czy ludzi, którzy już od dawna się po nim plączą, nawet jeśli moim zdaniem dałoby się te ich zamotane ścieżki nieco odplątać.
Moim zadaniem jest rozplątać swój własny zamotany świat, osobisty sponiewierany kłębek ziemskich ścieżek, którego sploty z wierzchu wydają się przybrudzone i wytarte. Wiem na pewno, że pod zaplataną wierzchnią warstwą jest równo nawinięta, mocna, pachnąca świeżością, zdrowa nić lśniąca tęczowymi kolorami. Trzeba tylko powoli, spokojnie i równomiernie rozwijać swoje przeznaczenie i już nic się nam nie zapląta.
A co z resztą ziemskich motków, które turlają się po świecie? No cóż, to już nie moje motki, i nie mój sweter…
09.11.2017 Dama na Wsi