KROK PIERWSZY – BEZSILNOŚĆ
Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec skutków alkoholizmu lub innej dysfunkcji rodzinnej, że przestaliśmy kierować własnym życiem.
Kiedy w zeszły czwartek szłam wozić drewno opałowe do kotłowni metalowym zielonym wózkiem, który miałam ciągnąć za sobą leniwie jak cały bagaż innych niechcianych doświadczeń, nie czułam się zbyt dobrze. Aby być precyzyjną powinnam była powiedzieć, że czułam się podle. Wozić opał? Ja miałam przecież leżeć i pachnieć, jak na damę przystało. Ale damą w tamtej chwili nie byłam, zresztą nikt mnie tak nie traktował, o co to to nie… To nic, że siedziałam w domu na antybiotyku i L4, to nic, że padało i wiało, to nic, że w ogóle nie miałam na to ochoty. Mąż przecież pół-chory, pomocnik pijaczek znowu nie przyszedł do roboty,
– a palić czymś trzeba, i tak Cię to nie ominie !…
Oczywiście była to najbardziej delikatna i konstruktywna uwaga, jaką mój nadworny logistyk do mnie skierował po serii wywodów na temat mojej niewdzięczności, konsumpcyjnego podejścia do życia, braku realizmu i poszanowania męża, wiecznego niezadowolenia, etc…
Faktycznie mój stosunek do życia musi być aż nadto konsumpcyjny, biorąc pod uwagę, że w zeszłym tygodniu rozrzutnie zrobiłam kilkakrotnie zakupy spożywcze, oraz, o zgrozo, kupiłam dziecku śniegowce, bo ze starych wyrosło.
– Tylko pamiętaj przerzuć sobie najpierw suche, mam sprawdzić? Czekaj, gdzie idziesz, musze najpierw sprawdzić, nie wiadomo czy dobrze to zrobiłaś ! Taczką? Chcesz wozić taczką? Oszalałaś, przecież masz wózek, wózek ciągnij. Rób jak mówię!
Tak nakarmiona pozytywną dawką informacji na swój temat oraz bardzo precyzyjnymi wytycznymi, lekko osłabiona i z głową zamroczoną jeszcze antybiotykiem, w strugach jesiennego deszczu, w starych ubłoconych kaloszach, poszłam wozić drzewo metalowym wózkiem. Oj to nie tak miało być! Oj to nie tak miało wyglądać ! Gdzie ten mój wymarzony super zaradny mąż, który nigdy nie skazywałby mnie tak niewdzięczną pracę? Gdzie ten ideał, który miał zapewnić mi chwile relaksu, zabiegi w spa i nianię do dzieci. Ojojoj! Proszę Pana ! Damy się tak nie traktuje.
Im bardziej myślałam o tym jak bardzo jestem pokrzywdzona, i że nie po to przecież kończyłam studia, i że mogłam mieszkać w wielkim citi i jeść teraz dobre sushi, tym wolniej ciągnęłam metalowy wózek.
W końcu przytłoczona ciężarem wózka, mokrego drzewa, a zwłaszcza beznadziejnej codzienności, wtłoczyłam się do starej choć odnowionej stodoły i podeszłam do jedynej chyba rzeczy, która nasuwała mi jakieś pozytywne skojarzenia. Jedynego łącznika między moim starym a nowym domem. Jedynego stałego i trwałego pomostu z przeszłością. Podeszłam do starego, zielonego, wujkowego traktorka i usiadłam na jego wysłużonym siedzeniu. Kiedy chwyciłam na kierownicę oczy napełniły mi się łzami. Widziałam bowiem przed oczami kochanego wujka w poplamionym zniszczonym drelichu, w którym jeździł do lasu; widziałam jak traktorek podskakuje na wyboistych koleinach, a my, dzieciaki siedzące na błotnikach i pouczepiane czego się da, roześmiane odganiamy się od leśnych gałęzi. Widziałam też babcię w starej kwiecistej chustecce stojącą naprzeciwko i jakby kiwającą głową: „ przecież wiemy, przecież my to wszystko widzimy dziecko…”
Łkając, a właściwie zanosząc się płaczem, zdałam sobie sprawę, że ja już dłużej tak nie mogę. Że nie można tak żyć, i że ktoś musi mnie stąd wyrwać. I, że ja nie mam siły sama, bo choćbym nie wiem jak się starała naprawiać, poprawiać, wyznaczać granice, etc., to nie dam rady.
Niezależnie od tego ile książek przeczytałam, ile audycji wysłuchałam i ilu rad udzieliłam, to jak przyjdzie co do czego idę jak cielę na rzeź. Że ja nie mam siły, nie mam odwagi, nie wiem co robić.
Zalana łzami wybąkałam więc:
– Matko Bosko Kalwaryjsko (myślałam jeszcze o tyle racjonalnie i przebiegle, że wybrałam Tę, która ponoć najwięcej cudów dziennie przerabia..)
W odpowiedzi jakbym usłyszałam
– Wystarczy – „mamo”, i zobaczyłam oczyma duszy ciepły uśmiech.
– Więc Mamo: ja już tak dłużej nie mogę, nie mogę już trwać w takim małżeństwie , nie mam siły, nie dam rady. Nie wiem, wyrwij mnie z tego… albo zrób coś. Nie wiem co, ale ja naprawdę już nie mam siły!
Bezsilność… Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego kroku…
Kiedy po dłuższej chwili wróciłam do domu było jakby spokojniej. Mąż wydał mi się odrobinę mniej irytujący, a może nawet milszy, do domu wkroczyli dziadkowie importując pozytywną energię, a ja zebrałam dzieci w samochód i powiozłam do pobliskiego gabinetu lekarskiego.
Kolejka była średnia, ludzi raptem kilkoro, a nasze rozbiegane dzieciaki zajęły większą część poczekalni. Siadłam na starym niebieskim krześle obok babci starowinki, która wydała mi się ot pospolitą babunią, której jakoś nie rozpoznałam…
– O jaki masz piękny pierścień, a jaka jesteś śliczna dziewczynka, wręcz można powiedzieć urocza, wiesz?
Babunia mówiła delikatnie do mojej Julci, a ta wpatrywała się w nią uśmiechnięta. Tak jakby dzieci rozpoznały od razu coś, czego ja nie zauważyłam. Kubuś podchodził do babci, zupełnie się jej nie bojąc i prezentował kolorowanki. Julcia się do niej uśmiechała, a babcia mówiła im jakie są śliczne, do mnie żeby ich nie karcić, i że dzieci muszą się wybiegać. I niby nigdy nic się nie działo, gdyby nie fakt, że mówiła głosem, używała intonacji i słownictwa …. babci malutkiej! Siwe włosy tak samo spływały jej na twarz, miała te same przebarwienia i nawet ubranie. I ten głos… Gdybym zamknęła oczy dałabym sobie głowę uciąć, że to babcia!
Kiedy wyszła z gabinetu, znajomo westchnęła ‘podupadłam na nogi’ i założyła chusteczkę w znajomy sposób. A kiedy spojrzała przez okno i zaniepokoiła się: – Kiedy un przyjedzie, żeby się nie tylko nic nie stało, bo to nigdy nie wiadomo. zobaczyłam znajomą troskę w oczach i to jedyne w swoim rodzaju spojrzenie, którego nie da się zapomnieć. I wtedy już wiedziałam. Wiedziałam, że opatrzność, że ktoś tam, przysłał mi na chwilę Babcię Malutką. Że ta babcia starowinka ze Szczecyna stała się na chwilę moją babciunią, żebym wiedziała, żebym wiedziała na pewno… Oni tam mnie słyszą, ktoś tam jest, ktoś nade mną czuwa. Moja babcia z pewnością, może ktoś jeszcze -jakaś wyższa siła…nie jestem już sama.
Ale to już będzie kolejny krok…
20.11.2017 Dama na Wsi