PRZEBUDZENIE – POKOCHAJ SWOJE WEWNĘTRZNE DZIECKO
Kiedy siedziałam przy ognisku w dole, bo tak nazywamy rodzinny zagajnik, to było mi poniekąd zimno i niewygodnie. Pichciłam coś w miedzianych garach zawieszonych nad płomieniem i myślałam, że jakiś ON przyjdzie… Taka romantyczna kolacja przy ognisku, choć od mokrej ziemi zimno w tyłek a na kamieniach niewygodnie się siedzi. No nie, oczywiście, że to nie to sama co ciepła i przytulna restauracja! Ale było chociaż oryginalnie. Zupełnie nie jak po mojemu, a jednak jak najbardziej mojego autorstwa. Tyle, że jakiś ON nie przyszedł… Właściwie to nawet żaden ON i w ogóle NIKT nie przyszedł, choć już teraz sama nie kojarzę kto właściwie miałby przyjść na tą specyficzną leśną imprezkę. Ostatecznie więc w kolacji uczestniczyłam ja, garnki nad ogniskiem i sterta kamieni. Taki finał romantycznej kolacji na mokrej ściółce. Trochę smutne, ale co tam; c’est la vie. Ot, taka karma. Było, minęło…
Rok później szłam tym samym wąwozem, ta samą ścieżką, w tym samym szaroburym dole. Rozsypane kamienie przypominały mi o miłosnej porażce, choć garnków już nie było. Było jednak wspomnienie i coś jeszcze, a w zasadzie ktoś jeszcze. Pośrodku dawno nieużywanego paleniska siedziało dziecię, nieubrane, małe i nieporadne. Z odległości dwudziestu metrów obserwowała je opierająca się na gałęzi kobieta.
– To Twoje dziecko …
Niby to pytanie, niby oskarżenie skierowane w moją stronę wprawiło mnie w niemałe osłupienie. „Jak to moje dziecko? Przecież ja znam wszystkie swoje dzieci. Bez przesady. Nie zapomniałabym chyba o własnym dziecku !”
Dziewczyna wyjaśniła, że jest pracownicą opieki społecznej, a dziecko ma mamę , adopcyjną… Uff.. odetchnęłam z ulgą. A może jednak nie z tak wielką ulgą? Jakoś przyzwyczaiłam się do tej myśli, że to maleństwo mogłoby być moje. Wzięłam je w ramiona i zaczęłam się zastanawiać co by było gdyby. Przecież gdyby ta niedbyta kolacja się jednak odbyła, to mogłabym teraz właśnie mieć takie właśnie dziecko. Teoretycznie to mogłaby być przecież moja córka! Nie, to niemożliwe; o skonsumowaniu kolacji , mogłabym z powodzeniem zapomnieć ( z pomocą kilku butelek wina), ale nie da się przegapić faktu bycia w ciąży! Nie, to niedorzeczne…. A jednak ta myśl nie dawała mi spokoju. Zaczęła kiełkować pod zwojami mózgowymi jak w szklarni, schowana przed niekorzystnym klimatem racjonalności i oczywistości, niewidoczna dla mnie i świata, a jednak przybierająca na sile.
„Nie… Ona nawet nie wygląda jak moje dzieci, ma ciemne włosy , oczy, jest nawet niepodobna. Nie… to niedorzeczne…”
Kiedy jakiś czas później odbierałam dzieci z przedszkola zobaczyłam JĄ znowu. Stała skulona, zgarbiona, z pochyloną głową, oparta o ścianę przy drzwiach wejściowych. Poznałam ją od razu. Smutne brązowe oczy nieruchomo wpatrywały się w chodnik, brązowe włosy związane w kucyk i ten smutek… Wzięłam ją odruchowo w ramiona. Nieważne moja czy nie moja, teraz już wiedziałam, że jest moja. Z całym tym wielkim małym smutkiem i ustami złożonymi w podkówkę, z całą tą zbyt-dojrzałością i pochyloną główką czyjaże mogłaby być? Do kogóż innego mogła być bardziej podobna?
Kiedy trzymałam ją przyciśniętą spojrzałam na małe wybrudzone i posiniaczone nóżki.
– W domu chyba ją ktoś rani, no wiesz dochodzi do przemocy, zauważyliśmy…
Powiedziała znana mi już pracownica GOPSu.
Teraz już wiedziałam swoje! Moja czy nie moja, musze ją otoczyć opieką, objąć, przytulić. Bo kto? Już jej nie oddam!
Spoglądając w te wielkie smutne oczy widziałam własne myśli, małej kilkuletniej mnie, która nie mogła iść się pobawić, bo ciągle coś było do zrobienia. Coś ważniejszego, coś bardziej trudnego i raczej dla dorosłych, coś co ciągle robiłam nie tak, czemu nie mogłam sprostać, a smutne oczy tęskniły przecież za zabawą, za śmiechem i dziecinnymi wygłupami.
„- Bo małe dziewczynki nie malują ścian na wysokich rusztowaniach, tylko bazgrzą po ścianach kredkami ! Nie donoszą gościom gorących posiłków podczas świąt, tylko bawią się z innymi dziećmi pod choinką ! Małe dziewczynki noszą kolorowe kokardy we włosach i ubranka dla dziewczynek, a nie dla chłopców tylko dlatego, że są bardziej praktyczne. Małe dziewczynki nie muszą być praktyczne! „
Chciałam niemalże wykrzyczeć do niewiadomo kogo i niewiadomo po co, ale nikt nie słuchał.
Wtedy spojrzałam na szarobury mundurek małej myszki, którą wciąż trzymałam w ramionach i już wiedziałam, że ja to ona i ona to ja.
– To Twoje dziecko, zrobiliśmy testy DNA.
Opiekunka potwierdziła tylko to , co już wiedziałam.
Kiedy przyszłam do domu mąż o mało nie wyszedł z siebie
– Jak można coś takiego zapomnieć! Rozumiem jeszcze, że zapomniałaś , że zaszłaś w ciąże ! Ale poród! Jak można zapomnieć o porodzie!
Jego słowa spływały po mnie jak po kaczce , bo mnie martwiło coś jeszcze:
„- A co jeśli zapomniałam o innych dzieciach? Ile ich jeszcze jest????”
Choć to był tylko sen, do dzisiaj mam w głowię tę małą wystraszonę dziewczynkę. Myślałam o niej tu po przebudzeniu i myślę wiele dni później. Tamtego dnia przeglądałam strony ośrodków adopcyjnych, sądząc, że ona gdzieś na mnie czeka i musze ją odnaleźć, dopóki nie stało się dla mnie oczywiste, że ona jest we mnie. Zrozumiałam że przecież ONA jest MNĄ!
Nie mogłam mieć bardziej oczywistego, dosłownego i wspaniałego spotkania ze swoją wewnętrzną córeczką. Skoro już do mnie przyszła, skoro doświadczyłam tego zaszczytu to nie mogę jej teraz zawieść. Tęsknię za nią i chcę się nią zaopiekować. Powiem więcej, chcę i muszę zapewnić jej bezpieczeństwo, opiekę i pomoc i zrobię wszystko, żeby na tej małej smutnej twarzyczce zagościł wreszcie uśmiech.
Stanę się tym kogo to dziecko potrzebuje by zrzucić szarobury mundurek brzydkiego kaczątka. Stanę się swoim własnym kochającym rodzicem. I tak mi dopomóż Bóg.
29.11.2017 Dama na Wsi