BARSZCZ ZJEDZONY PRZEZ ALZHEIMERA
Kiedy rok w rok konsumowałam wyśmienity barszcz grzybowy autorstwa babci nie zastanawiałam się, że kiedyś może go zabraknąć. Myślałam przecież, że tak jedzą wszyscy i że na Wigilię barszcz zawsze był, jest i będzie. Mocno brązowy, mocno grzybowy, z przepysznymi pierożkami dojadany był na raty przez cała rodzinę. I tak było rok w rok, aż Alzheimer zabrał na babcię a przedtem zjadł nam barszcz. Mam nadzieję, że mu chociaż smakował.
Pierwszej pechowej Wigilii Alzheimer pomylił babci Święta i podbielił barszcz śmietaną. No cóż, dało się to jakoś zjeść, choć smak już nie ten. Potem poszliśmy na Wigilię do Mamy, potem do siostry i rok w rok barszcz nam jakoś uciekał. Przyjezdni członkowie rodu serwowali fasolowe, kwasówki, grochowe, etc… wszystkiego było dużo, po innemu, po nowemu, a ja ciągle czułam się jakby smak Wigilii gdzieś nam się zagubił.
Kiedy chowaliśmy rok temu babcię malutką do jej wiecznego dębowego łóżeczka byłam przekonana, że razem z babcią pogrzebaliśmy jej sławny barszcz a z barszczem setki wspomnień; rozmów, uśmiechów, rodzinnych świąt, przekomarzających się dzieci, grzejących się przy piecu wujków i tego wielkiego brązowego garnka grzejącego się na piecu. Alzheimer zabrał nam babcię i zjadł nam barszcz. Cały gar!!!
Wrzucając tej jesieni drwa do kotłowni, ubrana w ciepłe babcine skórzane kozaczki, poczułam się jakoś tak …. ‘ w jej butach’.
‘O nie! Tego Ci nie oddam! Zabrałeś mi zbyt wiele. Zabrałeś mi pamięć, wyrwałeś kwiatki koło domu, pociąłeś na kawałeczki sterty ubrań, podpalałeś drobiazgi i bibeloty, zgubiłeś fortunę krusowskich rent, potłukłeś talerze i popsułeś szafki, ale barszczu Ci nie oddam! Co to to nie!’
Miałam ochotę nawet przekląć przez duże ‚S..!’, zupełnie jak babcia miała w zwyczaju, ale koniec końców ja Babcią nie jestem, co najwyżej chadzam w jej butach.
Przez cały ubiegły miesiąc prowadziłam niestrudzenie śledztwo poszukując zaginionej receptury. Mama olśniła mnie, że barszcz był nie tylko z grzybów ale i z kapusty, no i że wbrew wszelkim postno-synodalnym wytycznym barszcz nabierał wytrawnego smaczku dzięki wrzutce z polędwicy. Zaopatrzona w te jakże istotne informacje wyszperałam ze zwojów niepamięci jak Babcia mówiła mi w zaufaniu i tajemnicy przed kuzynką wegetarianką, że mięsa dodaje też do pierogów, chudego, żeby były smaczniejsze…
‚bo tak, to co by to było….’
No i tak powoli, powolutku, z pomocą niezawodnego wujka Google i staropolskich przepisów, tudzież podpowiedzi dziewczyn ze wsi, co babcine barszcze jeszcze jadają, wydobyłam tajemnicę z grobu!
No nie powiem, pierwsza próba zeszłej niedzieli nie była jeszcze na piątkę, ale na dobrą tróję. Smak był zbliżony, kolor nieco rozmemłany, a uszka kupione w stokrotce. Ale wiecie co? Na Wigilię założę babcine kozaczki, wyjmę brązowy garnek i stanę przy starym kaflowym piecu. I dam sobie rękę uciąć, że barszcz wyjdzie dokładnie taki jak trzeba! Bo ugotowany będzie nie tylko z kupnej kiszonej kapusty i zebranych tegorocznych podgrzybków ale i z setki rodzinnych wspomnień, dziecięcych uśmiechów, podszeptywania wujków grzejących zmarznięte dłonie przy otwartych drzwiczkach. I podam ten babciny specyjał ugotowany z kapusty, grzybów, nieodzownej polędwicy na kości i przede wszystkim z miłości, tej babcinej, tej mojej i tej naszej. I zasiądą wszyscy przy Wigilijnym stole, jak dawniej i jak od zawsze, połamiemy się opłatkiem i podamy ten jedyny w swoim rodzaju grzybowy, storopolski, ugotowany po ‚po cichu’ na polędwicy barszcz. I będą go jadły rok w rok moje dzieci a pewnego dnia może i wnuki, aż odzyska swój społeczny status. Znowu będzie dla kogoś jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i przede wszystkim ‚Babciny’.
Zabrał nam Alzheimer Babciną głowę, ale nie zabrał serca.
Zabrał ciało, ale nie zabrał duszy.
A że zjadł trochę barszczu? No cóż, smacznego, i oby mu wyszło na zdrowie!
11.12.2017 Dama na Wsi