Poświąteczny bilans
Mama jest, tata jest, dzieci są.
Babcia (-1) Chór Aleksandrowa (– 60) George Michael (-1) Pies Patryka Kowalskiego (-6) :suka i pięć szczeniąt.
Razem ubyło 68
Z rzeczy mniej ważnych: Steki wołowe wyszły twarde, chyba ze starego byka, choć szwagier zaklina się, że dał polędwicę z młodego. Pytanie czy to ze mnie kucharka do bani czy ze szwagra marny kombinator. Dania Wigilijne OK, śnieg na Pasterkę OK, Atmosfera OK.
Wydarzenia:
Mąż rzucał w Szczepana owsem (choć ten męczennik już dawno ukamieniowany), co gorsza po całym domu. On uważał to za fajne i cieszył się jak dziecko, że wskrzesił starą tradycję. Ja niemalże wyrzuciłam go za fraki za próg z całą tą jego tradycją i góralskim kapeluszem. Mówię niemalże, bo fizycznie nie było to wykonalne. W końcu z braku możliwości podjęcia jakiegokolwiek skutecznego działania zostało mi tylko dosłownie „siąść i płakać” nad losem biednej kobiety matki polskiej, tudzież męczennicy, która się przed śwętami orobi, oharuje, osprząta, a i tak tego nikt nie doceni.
Babcia Helunia rozbawiała nas opowieściami o dawnych czasach. Jak to po ślubie jej małżonek pierwszą noc przesiedział przy łóżku na krześle, bo teściowa się w głos modliła; a to jak Janek Skowruński niósł przez wieś koguta w wywodzie korowodzie ślubnym babci malutkiej, i że niby jakaś owca tam nawet szła, a za wszystkimi chmara dzieci biegła zachwycona widowiskiem.
Potem czytaliśmy stare listy i opowieści o tym jak to ówczesny wiejski nygus Czesio Robak ukradł parobkowi 3 pary gaci, 2 koszule, a gospodarzowi 3 tysiące złotych i 5 kilo mydła, ale na odpust już nie doszedł bo go milicja capnęła.
Dzieciaki biegały po domu i kładły się pod choinką, czyli w tym względzie nic się nie zmieniło od czterdziestu lat.
Smutne były te Święta ale i wesołe.
Wielu nas ubyło i wylało się z pewnością w wielu domach morze łez. Czarna otchłań pochłonęła najpiękniejsze męskie barytony i przez lata będzie się unosił w Soczi Syreni śpiew. Babcia Malutka nie zasiadła już z nami przy stole na honorowym miejscu, A George Michael nie zaśpiewa nam „Last Christmas”; przynajmniej nie „na żywo” i to w przerażająco dosłownym tych słów znaczeniu.
A jednak dzięki wspomnieniom Babci Heluni poczułam się przez te dni tak jakby nasi dziadkowie, babcie, wujkowie byli wśród nas. Śmialiśmy się z dawnych historii, żartów i nieprzyzwoitych opowieści; a oni śmiali się razem z nami. Patrzyliśmy na ich uśmiechnięte twarze na starych fotografiach a oni patrzyli na nasze roześmiane buzie dookoła świątecznego stołu.
To były Piękne Święta.
Nigdy wcześniej chyba nie poczułam chyba tak ogromnej wzajemnej bliskości między tymi co są i tymi co przeszli na drugą stronę, tak namacalnego wręcz przenikania się przeszłości i teraźniejszości, światów i zaświatów. Teraz już wiem, że nigdy nie będę sama. Wszystko co było jest i będzie; wszystko co się wydarzyło i to co się wydarzy; wszyscy, których kochaliśmy, kochamy i będziemy i kochać już tu z nami są. Siedzą przy tym samym świątecznym stole, przy tej samej choince. Ludzie i wydarzenia czekają tylko na swoje pięć minut w świątecznej opowieści.