TRZYDZIESTODNIÓWKA czyli do Nieba na Wesoło
Msza się odbyła.
Ufff … a nie było lekko.
Oczywiście mówię o Babci trzydziestodniówce.
Poszła nasza babina Babcina do nieba.
Zaczęło się późno i zimno. Ksiądz wyczekał do ostatniej minuty, wszedł do Sali i rozpoczął śpiewy. Jakąś kolędę, z wrażenia nie dosłyszałam jaką. Ładnie se Babcia wybrała, śmierć na Boże Narodzenie. Wszędzie choinki, światełka, śnieg. Pięknie. Potem poszło gładko. Modły, śpiwy, modły, śpiwy, modły, Podniesienie i…. „It’s the final countdown, tarara, tararara !” – Telefon! Wujek cały czerwony szuka nerwowo po kieszeniach i w końcu wyłącza sygnał. Po jednej sekundzie delikatniejszy już dźwięk spokojniejszego szlagieru dobywa się z torebki cioci. Kiedy tylko ta, z niedowierzaniem kręcąc głową, odrzuciła rozmowę z kieszeni wujka rozlega się znajome już ‘TARARARA’. I tak sześć razy ta sama historia.
Ja, My (pogrążeni w modlitwie i zadumie etc…) tłumimy w sobie salwy śmiechu. Co gorsze trzeba iść do Komunii, a jak tu nie prychnąć śmiechem przy Księdzu? Ksiądz Proboszcz cały czerwony, aczkolwiek nie ze śmiechu, wyglądał jak tykająca bomba. Jak na jego nerwy to i tak sporo zniósł. Gdy w końcu wujek wiedziony nieco opóźnioną intuicją zdecydował się na wyjście z Kościoła i oddzwonienie do agresora, tudzież napastnika mszalnego ładu, telefon zadzwonił u drugiego wujka, jakby nagle wszyscy sobie o nas przypomnieli. Akurat na tej małej rodzinnej mszy.
Wiecie co? Wszyscy nie wszyscy, ale na pewno ktoś o nas wtedy myślał. Kiedy tylko usłyszałam pierwszy dźwięk szlagieru Europe dochodzący z drugiej ławki, i spojrzałam na czerwoną ze wstydu twarz wujka, uśmiechnęłam się znacząco do siebie i spojrzałam na równie znacząco uśmiechniętą siostrę cioteczną. To nie mogła być normalna msza. Kto jak kto, ale Babcia musiała nas trochę rozweselić. Pewnie popatrzyła na nas z góry, tudzież z boku, zobaczyła kilkanaście smutnych zmarzniętych twarzy i się bardzo zdziwiła:
„Cośta się tak rozmodliły. Myślałby, że żeśta takie religijne, chacha, ja się tu z wami wymodle’.
No i się zaczęło. Telefony rozdzwoniły się nagle w środku mszy, włącznie z tymi, które zostały w samochodach. Jakby ktoś koniecznie chciał nam coś przekazać. Połączyć się z nami.
Uwierzcie mi, udało się jej. Przez pozostałą część ceremonii nikt chyba o niczym innym nie myślał tylko śmiał się w duchu i z duchem. Z duchem babci pokładającej się ze śmiechu na kościelnych ławkach, patrzącej na nasze niby poważne miny, i śmiejącej się jeszcze bardziej. A wtórowali jej wujowie – ukochane dzieci, żyjący i Ci siedzący obok niej w ławce, ukochana córka, ukochane wnuki, i wszyscy w duchu i z duchem zalewali się do łez.
Ot taka sytuacja.
Taka msza.
Innej być nie mogło…
09.01.2017 Dama na Wsi