TA OSTATNIA NIEDZIELA – CZYLI DDA INACZEJ
Ta ostatnia niedziela nie była zwyczajna. Konsumowałam ją znaczne wolniej i z poczuciem odpowiedzialności za każdą upływającą minutę, wiedząc że w krótce skończy się moje jak najbardziej osobiste, terapeutyczne, klasztorne i przede wszystkim wyjazdowe SPA dla ducha i umysłu, i że z każdą minutą zbliża się mój nieuchronny choć już trochę wyczekiwany powrót do domu. Zastanawiałam się po drodze jak to będzie; po tej kilkudniowej nieobecności wypełnionej wzniosłymi modlitwami, analizą własnego ja i siły wyższej mojej tudzież naszej; rozmowami z towarzyszkami niedoli i obserwacjami ludzkich, choć iście czasem nieludzkich, życiowych historii. Tak się zastanawiałam, czy wrócę bardziej ‘uduchowiona’, spokojniejsza, bardziej wyrozumiała i czy właśnie wiozę ze sobą panaceum na wszelkie rodzinne bolączki, potyczki i zawirowania.
No cóż, wrócić wróciłam, w miejsce to samo, choć niby nie taka sama…
Mąż denerwował mnie jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, tak jakby podświadomie jego alter-ego czuło się mega-zobligowane do bezlitosnej konfrontacji z moim nowym ja. Dzieci płakały głośniej niż zwykle, hurtowo zagłuszając i bezczeszcząc świeżo przywieziony spokój ducha, a bałagan w domu rzucił mi się w oczy swoją wszechobecnością, tak jak gdyby namnożył się do co najmniej trzeciej potęgi podczas mojego wyjazdu. Zastanawiałam się gdzie tu sens i gdzie logika. Gdzie obiecywana poprawa jakości ‘bycia’ w całej tej duchowej odnowie i skąd zamiast lepiej, jest właściwie gorzej. Kilka dni później, tj. dzisiaj, kiedy już doszłam ‚do siebie’ nie tylko w wymiarze stricte przestrzennym ale i w większości pozostałych, zaczęłam trochę myśleć..
I tak sobie myślę, że kiedy wyjeżdżamy zimą na tropikalne wakacje to po powrocie jest nam pewnie jeszcze zimniej, a szarobure pozbawione słońca niebo wydaje nam się pewnie jeszcze bardziej depresyjne. Nieba i aury szybko nie jesteśmy w stanie zmienić, no chyba, że ktoś permanentnie zechce przeprowadzić się do raju (dosłownie i w przenośni). Dla tych jednak, którzy z jakichś przyczyn decydują się zostać, są sposoby, żeby umilić sobie oczekiwanie na lato. Można powiesić na ścianach plejadę wakacyjnych wspomnień, porozkładać na półkach muszelki a w salonie ustawić palmy. Można korzystać z zimowej aury ‘szusując’ na drewnianych sankach i lepiąc bałwana, co daje wspaniały pretekst do rozgrzewania skostniałych dłoni i palców oplecionych wokół kubka z gorącą herbatą. Na Celcjuszu to wrażenia nie zrobi, ale w sercu na pewno zrobi się cieplej. A oto właśnie chodzi, żeby mieć ciepło w sercu… Tak jak zima stopniowo odsłania nam swoje uroki, tak i proste życie dozuje przyjemności. Przyjemności te jednak istnieją, wystarczy je odkryć, nazwać i nauczyć się nimi cieszyć.
Dane mi było przez ten weekend przyjąć do wiadomości pewne fakty, zapoznać się z pewną wiedzą, którą wcześniej już ‘widywałam’ ale udawałam, że nie widzę. Wiedza ta była mi wcześniej znana ale nie ‘przyjęta do wiadomości’ , ogólnie dostępna choć ‘niechciana’ . Dostałam na tych swoistych rekolekcjach dla mojego nadszarpniętego ego ostateczne potwierdzenie, że szczęścia nikt mi nie poda na tacy tylko dlatego, że jestem maga-super laską. Powiedziano mi, o zgrozo, że to Ja osobiście, w całym swoim majestacie, muszę bardzo powoli, choć sukcesywnie przeszukać wszystkie swoje zakamarki, uporządkować cały wewnętrzny bałagan i odkryć zakurzone gdzieś rzucone w kąt duszy ‘sanki’ żeby móc na tym szczęściu ‚szusować’ bez ograniczeń.
Zrozumiałam też, że czasem trzeba porządnie zmrozić palce, żeby móc je potem rozgrzać i doświadczyć uczucia, które nigdy nie będzie znane mieszkańcom różnorakich rajskich wsyp z archipelagu wakacyjnych destynacji.
Jedno wiem, muszę po prostu znaleźć te zagubione ‘sanki’, założyć nigdy nie nakładane łyżwy i ulepić bałwana pomimo przemokniętych rękawiczek. Wtedy może nie tylko nie będę musiała wyjeżdżać na exodus do raju ale znajdę powód i motywację, żeby to Was Wszystkich i każdego z osobna zaprosić ‘do siebie’. Jak mówią starożytni mędrcy’ podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku’.
Czas start!
Paradoksalnie to właśnie zima jest uważana przez wielu za najpiękniejszą porę roku…
26.10.2017 Dama na Wsi