NASZE DZIECI UBIERAJĄ SIĘ W PEPCO
Moje dzieci ubierają się w P.
Nie, nie z wyboru ani nie z jego braku wyboru, po prostu z konieczności.
W mini-cheap-markecie przebierają kolorowe geterki i bluzeczki z rozciągającej się po pierwszym praniu bawełny. Nie narzekam jednak, bo w markowej sieci bluzka jest kilka-naście razy droższa a po pierwszym założeniu równie poplamiona. Nie narzekam, bo produkty P. maja całkiem na czasie bajkowe aplikacje i imitują najlepsze HaeMy. Takie życie.
Nie powiem, były czasy, że nawet HaeMem gardziłam, bo jakość nie ta, bo tanie marne ciuchy etc… Było to w czasach prosperity, kiedy miałam siebie dla siebie i wolałam chodzić do Bershki tudzież Esprit.
Teraz jest mnie razy pięć, a zarabiam podzielić na dwa. Z prostego matematycznego równania wychodzi, że stać mnie co najwyżej na ciuchy około dziesięć razy tańsze. HaeM stał się więc nazbyt ekskluzywny ale Pepco już całkiem na moją kieszeń. Bluzeczki, geterki, żakieciki za dwadzieścia złotych to coś na czym mogę bez wyrzutów sumienia zawiesić oko. Znajdą się i majtusie dla mamy z chińską koronką i kolorowe bokserki dla tatusia. Full wypas.
No i jakość stosowna do ceny. Dziewczynom getry sięgają do połowy pupy, a spodnie wręcz z niej spadają. Z drugiej strony z satysfakcją patrzę przemierzając szatnię przedszkola na znajome ubranka dzieci dalszych i bliższych sąsiadów opatrzone tymi samymi aplikacjami. Taka już nasza polsko-wiejska rzeczywistość i pomimo wszelkich nie dociągnąć nie narzekam. Bo tu w naszej małej społeczności nikt nie patrzy na metki, których większość i tak jest taka sama. W wielkiej W-wie byłoby inaczej, i dlatego właśnie jestem wdzięczna, że jestem tu gdzie jestem.
Od mojego dzieciństwa zmieniło tu tak wiele ale i tak niewiele. Czuję, jak po wieloletnich podróżach i życiowych zawirowaniach jestem z powrotem w tym samym miejscu, z powrotem w domu… W domu, na podwórku którego wciąż stoi wiekowy i przechodzony Ursus , zresztą szczyt marzeń mojego synka. W domu, w którym sposobem na popołudniową jesienną rozrywkę jest zbieranie malin a wyjazd pobliski festyn cieszy bardziej niż tygodniowe wakacje na Kanarach. Jestem znowu, i wreszcie, z powrotem w moim małym osobistym azylu, gdzie dzieci bez obciachu mogą nosić Pepcowe ciuchy.
I w tym właśnie przejawia się swoista wielkość naszych jakże niewielkich wsi.
27.09.2017 Dama na Wsi