BAJKA DLA DOROSŁYCH PAŃ
SuperFit Pani A, jeszcze bardziej fit pani Chocho, inne mniej i bardziej sfitowane instruktorki, trenerzy personalni i dietetycy, czyli o Was bez Was – krótka historia o niedoścignionych ideałach.
Moja babcia była swego czasu gruba. Tak była gruba. Zanim oczywiście ze starości wyschła na patyczek, była całkiem okrąglutką kobietką. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Jesteście w błędzie! Babcia nie jadła przetworzonej żywności. Jadła rosół z własnoręcznie ukatrupionego kurczaka i warzywa z własnoręcznie opielonego ogródka. Wstawała o 5-ej rano, spędzała kilka godzin na pracach polowych, kilka godzin w kuchni pitrasząc dla wielodzietnej a później wielownucznej rodzinki, wiecznie zapracowana i zagoniona (czytaj zarobiona), i była kobietą okrąglutką. Odpowiedzcie mi Panie fitness guru, jakim cudem? Zapewne dlatego że nie jadała tostów z awokado, lub jakichś innych odchudzonych dań, o których nie miała pojęcia. Z pewnością gdyby znała te tajniki superFit kuchni, zamiast plewić 2-hektarową plantację buraków uprawiałaby cardio czy inne tam wygibasy; a zamiast domowego makaronu przyrządzała by jakieś bezglutenowe kluski lejóski. Tak myślę, że to właśnie by ją uratowało i została by superFit , tak jak wy! Prawda jest taka, że babcia została superFit gdzies w okolicach osiemdziesiątki , nawet nie stosując się do fitdiety, bo tak się właśnie ciało człowieka naturalnie zmienia.
Mama mojej babci była supergruba! Tak, dokładnie tak. W czasach grypy hiszpański, międzywojennej biedy, urodziwszy szóstkę dzieci ( z czego troje zmarło), prababcia była mega grubą babką! Po dziś dzień, Ci którzy ją pamiętają nie mogą się nadziwić jak to możliwe. A jednak!
A może chcecie się dowiedzieć czegoś na mój temat? Jestem już całkiem sporą kobietką. No może nie grubą ale całkiem grubszą. Pewnie jem za dużo glutenu albo robię za mało pompek. Sama nie wiem. Zróbmy mały audyt.
Wstaję o 6-ej rano. Ubieram się, jem śniadanie( o matko wiem, nie ćwiczę), robię kanapki do szkoły, do pracy etc.. 7:00 rano budzę dzieci (troje), ubieram je, często gęsto na leżąco wciągając im na nogi zwykle zbyt wąskie rajstopy, karmię, krzyczę, poganiam, wkładam do auta i zapinam niemiłosiernie ściśnięte trzy foteliki. 8:00 rano jesteśmy na miejscu. Znaczy oni w szkole ja w pracy, teoretycznie, no bo jakby nie było nie da się być w dwóch miejscach na raz o tej samej godzinie, a że wszyscy mamy na 8-ą, to siłą rzeczy ja pojawiam się w pracy 8:10…
16:00 jadę do domu, po drodze robiąc zakupy. Awokado, szparagów i innych superfoods przeważnie nie kupuję, ponieważ a) rzadko kiedy są w naszym wioskowym sklepie b) bo zwykle nie mam na to kasy c) bo nie wiem jak miałabym tym wykarmić pięcioosobową rodzinę w sensie, wątpię żeby coś takiego chcieli zjeść, a jeśli nawet to czy by się tym najedli.. hem… Nie kupuję tez wołowiny, jagnięciny ani baraniny, bo ani tego nie ma w sklepie ani nas nie stać. Taki Zonk.
17:00 zrzucanie toreb z zakupami, dezynfekcja rąk, nóg, pach etc.. zmiana ubrania, powitania, pojękiwania, skarżenia na brata, siostrę, tatę, psa, etc.. każda mama wie o co chodzi, i jak wygląda proces wchodzenia do domu. Raczej nie da się tego zrobić ani po cichu ani sprawnie. W międzyczasie wypadało by coś zjeść, jeśli małżonek dał rade przygotować, a tu nie oszukujmy się liczyć można co najwyżej na podsmażaną kiełbasę z frytkami. A jeśli nie przygotował, i to jest ta bardziej prawdopodobna opcja, no cóż nie ma co liczyć na wyrozumiałość dzieci, którym burczy w brzuchach. Z porozrywanych toreb dziwnym sposobem wyszły już zakupione banany, danonki, i co tylko było na wierzchu. Ja w międzyczasie robię w dzikim pędzie sterty kanapek, zwykle z pasztetem podlaskim, bo wiem, że zjedzą. W końcu od ostatniego posiłku w szkole (13:30) minęło już trochę czasu. 18:30. Wychodzimy na zewnątrz, o ile pozwala pogoda, ogarniamy grządki, karminy zwierzęta (to oczywiście jeśli nie trzeba akurat odrabiać lekcji, albo nie ma nauki zdalnej). Musze się tu pochwalić, że nieraz po pobycie w grządkach próbuję przemycić do koktajlu np. gałązki selera. Udało mi się do tej pory jeden raz. Potem dzieci już wyczuły, że to kiwi dziwnie smakuje.
No i tak mija czas do około 21-ej, kiedy to wypadałoby dzieciaki pościągać z zakątków i zakamarków stodół, stajni, zza domu dziadków ; po czym przygotować szybką kolację, zanim usną nad stołem, i jeszcze jakimś cudem brudasy wykąpać. No cóż, nadmienię , choć może to nie jest oczywiste, że nie posiadam ‘zewnętrznego grilla’, tudzież ‘kuchni letniej’ i posiłek mogę zacząć przygotowywać tylko i wyłącznie po wejściu do kuchni zlokalizowanej w moim domu. Nie, nie ma możliwości przygotować go wcześniej, tak aby czekał pięknie przyrządzony na stole. Wiem , ciężko w to uwierzyć, ale ja właściwie musze być najpierw w kuchni, żeby coś do jedzenia się pojawiło na stole. Podkreślam dla nieuważnych, nie moje dzieci nie są zbyt cierpliwe. Nie, nie będą raczej czekać aż przygotuję im super zdrowy posiłek. Od wejścia do domu mam jakieś 30 minut zanim zaczną im się zamykać oczy i zanim nakarmienie i wykąpanie towarzystwa stanie się niewykonalne. Napycham więc im buzie szybko czym się da, tj. kanapkami z pasztetem (podlaskim zresztą), tudzież płatkami z mlekiem. Tak wiem, ze to nie do końca zdrowe, ale to właśnie moje głodne dzieci chcą jeść! I proszę mi wierzyć, serwowałam już im sałatki z botwinki, zdrowe warzywa, etc… Dałam sobie z tym spokój bo od zapachu zdrowych warzyw zaczynał się płacz jęczenie, a najmłodszy miewał o zgrozo odruchy wymiotne. Pasztet rządzi!
Nie, ja nie jem jeszcze kolacji, żebyście nie myśleli. Tak wiem, że już wypadałoby, żeby posiłek zdążył się przetrawić. No cóż, ponieważ akurat w domu jest speed-sandwiching (czyli jestem zajęta taśmowym robieniem kanapek dla moich pociech) nie daję rady nakarmić się sama. Po kąpielach i usypianiu budzę się przeważnie na łóżku którejś z dziewczynek (zwykle czytane bajki usypiają mnie pierwsza). Nie, nie jadłam jeszcze kolacji, tudzież jeszcze się nie kąpałam. Mogę jeść albo i nie, na dwoje babka wróżyła, ale w brzuchu burczy, a czeka mnie jeszcze prasowanie rzeczy do szkoły… Zakończenie wymyślcie same.
No cóż, najgorsze że znowu zabrakło czasu na aerobik tudzież pilates, i nie trzeba być jasnowidzem, żeby stwierdzić, że jutro też zabraknie. I co wy na to Panie SuperFit? Jaki to improvement mogę wprowadzić w swoim życiu? Niedawno zrobiłam sobie test wieku BMI, czy coś we tym guście. Wynik był zaskakujący! Okazało się, że mój wiek BMI jest taki sam mój wiek w realu. Wow! Pierwsza reakcja , radość! Przecież to chyba znaczy, że wszystko jest ze mną OK. Druga, a może to nie o to chodziło? Może to wypada mieć mniej? Albo dążyć do tego żeby mieć mniej? Nasz świat chyba naprawdę oszalał. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdybym mojej 7-letniej córce kazała wyglądać o 3 lata mniej. Katowałabym ją dietą, ćwiczeniami, pasami wyszczuplającymi. Pomijając fakt, że zapewne byłoby to nieosiągalne, to czy byłoby to humanitarne? Czy przypadkiem nie byłoby to zbrodnią podchodzącą pod kodeks karny? I jak dojrzewałoby, rosło i funkcjonowało takie niedożywione, i wpędzane w kompleksy dziecko? Najciekawsze jest to, że same sobie to robimy! I to z uśmiechem na ustach. O dziwo spodziewamy się, że to naprawdę podziała. Nasze fitness guru i specjaliści od reżimu dietetycznego opowiadają nam dzień w dzień piękną bajkę o nigdy nie starzejącym się Kopciuszku, którego ciało pozostaje przez lata w niezmienionej formie. Nie starzeje się, nie zmienia kształtu, tak jakby moje dzieci mogły zatrzymać się w wieku 3 lat. Owszem to jest możliwe, tylko że rodzice takich ‘zatrzymanych’ dzieci zwykle lądują za kratkami.
A my same? Czy my całe życie będziemy wierzyć w bajki? Najpierw czekałyśmy na księcia na białym koniu, teraz chcemy w lustrze zobaczyć królewnę Śnieżkę a widzimy Macochę. No cóż drogie Panie, powiem krótko, Czas dorosnąć!
Bajkowe życie Celebrytów pozostawmy w sferze Baśni. Czyż nie lepiej i bardziej po ludzku jest żyć w normalności? Czego wam i sobie życzę.
07.07.2020 Wasza okrąglutka Dama na Wsi